poniedziałek, 29 lipca 2013

Bez Przesady

Na początek należą się przeprosiny- za długą nieobecność na blogu i brak wpisów. Wiązała się ona z zobowiązaniami uczelnianymi- przygotowania do sesji, później już właściwe egzaminy, a następnie- miesięczne praktyki w terenie. Teraz już cieszę się wakacjami i piękną pogodą więc w miarę możliwości- między wypadami nad wodę i innymi letnimi uciechami- postaram się nadrobić moje zaległości. 



*                              *                            *


Każdy materiał filmowy, lub publikacja na temat niemieckich obozów koncentracyjnych zaczyna się, lub kończy stwierdzeniem, że zrozumienie i świadomość tej zbrodni pozwoli uniknąć podobnych zajść w przyszłości. Jest w tym bardzo dużo prawdy, jednakże pielęgnowanie pamięci o Holocauscie i jego ofiarach nie jest jedynym kluczem do zapobiegnięcia jego powtórzeniu. Trzeba wiedzieć z czego on wynikał, jakie było jego podłoże.
Jak możemy wyczytać w wielu źródłach, (ja, mało ambitnie, posłużę się cytatem z Wikipedii): "W okresie przedwojennym Niemcy rozwinęli (...) wielką akcję propagandową, oskarżając Żydów o pasożytnictwo, wyzysk, demoralizowanie i niszczenie narodów, wśród których zamieszkują. Propaganda nazistowska nagłaśniała także rzekomą organizację międzynarodowego spisku, obejmującego żydowskich bankierów i przemysłowców, a także polityków pochodzenia żydowskiego i znajdujących się pod wpływem Żydów.
Pamiętać należy o zapaści gospodarczej Republiki Weimarskiej, będącej wynikiem sankcji nałożonej na naród niemiecki po I Wojnie Światowej. Pośród ogólnego zubożenia i biedy panującej wśród Niemców, egzystowali Żydzi- prowadząc sklepy i kramy, zajmując się handlem, piastując wysokie stanowiska.
Polityka Hitlera wobec Żydów polegała na szczuciu rodowitych Niemców na mniejszość żydowską, grając na prymitywnych uczuciach zazdrości i nienawiści. Prawdopodobnie, każdy polityk Rzeszy Niemieckiej przed 1914 rokiem, głoszący późniejsze poglądy Hitlera wobec Żydów, zostałby, przez sobie współczesnych obywateli potraktowany tak, jak dzisiaj większość Polaków traktuje Janusza Korwin- Mikkego - niegroźnego wariata, który gdzieś tam będzie sobie wylewał swoje śmieszne poglądy. Jednak sytuacja polityczna i społeczna obywateli Weimaru z 1933 roku była zupełnie inna, co skutkowało późniejszą tragedią. Zdecydowana większość Niemców przecież gdzieś, w głębi serca zazdrościła Żydom. Podczas gdy przykładowy Hans, z dziada pradziada Niemiec, w wyniku hiperinflacji ledwo wiązał koniec z końcem, nie mając czym wyżywić swoich dzieci, przykładowy Izaak "zbijał kokosy" na handlu czy też lichwie i żył otaczając się luksusami.

XX wiek nauczył nas, że grając na odpowiednich uczuciach masy ludzkiej, władza (z dzisiejszej perspektywy nie należy zapominać także o mediach, nie bez powodu nazywanych Czwartą Władzą) może do takiego stopnia skłócić do siebie pewne grupy społeczne, że pojawi się oddolne przyzwolenie nawet na masowe mordy! (Oczywiście istnieje wiele zachodnich publikacji mówiących o tym, jakoby tylko mała grupa ludzi w III Rzeszy wiedziała o obozach zagłady, ba, nawet sam Adolf Hitler do śmierci nie był świadom czego dokonują jego podwładni w Auschwitz. Nic jednak nie przekona mnie że wspomniany wyżej Hans nie domyślał się co dzieje się ze znikającymi gdzieś Żydami z jego miasta, lub kto rabuje żydowskie sklepy i szabruje żydowskie kamienice. Jako że jednak pałał nienawiścią do tzw. "garbatych nosów" siedział cicho a jego sumienie nie miało z tą sytuacją najmniejszego problemu). 

Niestety zauważam ostatnimi czasy analogiczny trend nakręcania spirali nienawiści wobec pewnych grup społeczeństwa. Jakiś czas temu, na facebook'u zauważyłem udostępniony przez jednego z moich znajomych link. Zródło nie było mi znane, jakiś prywatny portal informacyjny. Wszystkie newsy dotyczyły Muzułmanów zamieszkujących Zachodnią Europę, oczywiście każdy utrzymany był w negatywnym tonie (przynajmniej wnioskując po tytułach). Link mojego znajomego dotyczył francuskiego nauczyciela, który nie pozwolił jednemu z uczniów napić się wody w trakcie lekcji, ponieważ mogłoby to urazić uczucia religijne muzułmańskich rówieśników obchodzących Ramadan. Odwodnionego ucznia karetka zabrała do szpitala. Oczywiście sytuacja jest teoretycznie prawdopodobna... Ale czy naprawdę tak było? Wątpię. Da się wytrzymać 45 minut w klasie bez wody, nawet jeżeli jest się spragnionym (wiem po sobie), a do odwodnienia potrzeba więcej czasu, chyba że rzekomy uczeń powstrzymywał się przez dwa dni od uzupełniania płynów. Ponadto, jeżeli w sali lekcyjnej nie panuje skwar, nawet polscy nauczyciele często zabraniają picia, i na pewno nie ze względu na trwający Ramadan. Co więcej, autor tekstu nie powołał się na żadne źródło, uwierzytelniające jego artykuł, więc nawet w tym aspekcie nie mogę mieć pewności czy przedstawiona sytuacja zdarzyła się naprawdę, czy tylko w głowie piszącego. 

Inne artykuły danego portalu utrzymane były w podobnym tonie, opisując albo jak Chrześcijanie w Europie są uciskani przez złych, zacofanych i okrutnych Arabów, albo jak jednostki- osoby publiczne państw zachodnich starajś się walczyć z problemem, lecz źli i okrutni Arabowie urządzają na nich zamachy i wychodzą na ulice paląc kukły z ich podobiznami. Oczywiście sam jestem zdania, że napływ ludności Arabskiej, nie oszukujmy się- w głównej mierze zacofanej i pogrążonej w intelektualnym średniowieczu to ogromny problem dzisiejszej Unii Europejskiej, ale nie jest to jeszcze powód do takiej propagandy. Państwa zachodnie same są sobie winne za taki stan rzeczy (vide- polska a francuska polityka imigracyjna) ale to tylko zobowiązuje zachodnie rządy do pokojowego i dyplomatycznego załatwienia sprawy.

Pamiętać należy, że cała Europa pogrążona jest w kryzysie gospodarczym- ludzie tracą pracę, pensje są obniżane, rosną koszty życia i podatki. Wylany na bruk Francuz czy Anglik będzie patrzał dokładnie z tym samym oburzeniem na Araba, zajmującego jego miejsce pracy, co nasz Hans z 1933 roku na Żyda. Z pewnością zachodnie niezależne portale internetowe podają podobne informacje, jak wyżej opisany polski; być może nawet artykuł o spragnionym uczniu pochodził z jednego z takich portali. Ta nienawiść rodzi nienawiść, a w społeczeństwie budzą się coraz bardziej uczucia rasistowskie. W końcu dojść do głosu w polityce może ktoś, kto będzie optował za Ostatecznym Rozwiązaniem Kwestii Arabskiej. Oczywiście- Muzułmanie są stokroć mniej związani z kulturą Europejską niż Żydzi, ale każdy człowiek, także Arab, ma niezbywalne prawo do życia, którego nikt, w imię żadnych pobudek nie może złamać. Rozwiązania należy szukać najpierw w obustronnym dialogu. Jeżeli on nie pomoże- w restrykcyjnej polityce, tak, by muzułmańscy imigranci nie zapomnieli że są tylko gośćmi, i że jeżeli nie będą szanować ręki która ich karmi- to ta ręka może im pogrozić palcem, w skrajnym wypadku ich skarcić (oczywiście w duchu Konstytucji, Praw Człowieka etc.). W żadnym wypadku jednak nie wolno stosować propagandy nienawiści w stosunku do żadnej grupy społecznej, i tyczy się to zarówno Europejczyków, jak i Arabów. 

Usłyszałem kiedyś stwierdzenie- "Rasistą nie będziesz dopóki, dopóty nie pomieszkasz miesiąc w jakiejś "kolorowej dzielnicy" Londynu czy Paryża". Prawda, w dzielnicach zamieszkałych przez imigrantów dużo większy jest odsetek kradzieży, gwałtów, morderstw, pobić czy chociażby incydentów głośnego, uciążliwego nocnego zachowania. Lecz za tą sytuację winić należy nieudolność służb porządkowych i ustawodawstwa danego kraju. Faktem jest że prawo państw Europy zachodniej w małym stopniu reguluje kary jakim podlegają imigranci, a służby porządkowe nie są w stanie zapanować nad nielegalnymi imigrantami, nie widniejącymi w żadnych kartotekach, lub też nie chcą zadawać sobie zbytniego trudu związanego z pewnością z dużo większą ilością formalności i postępowań, niż wobec obywatela Francji czy Anglii. Lecz ta sytuacja powinna tylko zmobilizować rząd do wprowadzenia odpowiednich agend policji czy urzędów odpowiedzialnych tylko za przestępczość czy ewidencję ludności napływowej. Wiadome jest przecież, że każdy pies, pozostawiony samopas, po pewnym czasie staje się agresywny i nie wykazuje szacunku czy karności wobec nikogo, także właściciela. Ale nawet wtedy podjąć można odpowiednią tresurę, by zwierzę zrozumiało kto jest panem, i kogo się słuchać. 

Nie tylko jednak Arabów w Europie zachodniej dotyka ta propaganda nienawiści. Przenieśmy się na nasze, polskie podwórko. Jak często jesteśmy bombardowani przez media obrazem Niemca czy Rosjanina- największego wroga Polski? Oczywiście, historia nauczyła nas aż za dobrze, jak wiele krzywdy jedni i drudzy potrafią wyrządzić, nawet teraz na pewno nie każdy za Odrą i Bugiem pała do nas miłością. Ale nie dajmy się zwieść ciągłym nowinkom o "antypolskich atakach". Media muszą szukać spisku i sensacji wszędzie, bo tylko wtedy zarabiają, a za sztuczną propagandą stoją tylko prawdziwe pieniądze. Ponadto zastraszony naród szuka wroga za granicą, a nie wśród "swoich". Z Niemców czy Rosjan robimy podmiot do wylewania żalów i złości, zapominając o wymierzeniu sprawiedliwości władzy, będącej faktycznym powodem katastrofalnej sytuacji gospodarczej naszej Ojczyzny. Przykładami takiej propagandy są na przykład produkcje filmowe- Primo- Rosyjski "1612" z Michałem Żebrowskim. Okrzyknięty jako antypolska produkcja, Pokazująca Polaka złoczyńcę, godząca w Naród Polski, Żebrowski który sprzedał się Rosjanom, zdradził Polskę, i tak dalej i tak dalej. Obejrzałem ten film i nie odczułem, że "1612" faktycznie jest taki, jak opisują go media. Był to po prostu fajny film przygodowy, taka ot, rosyjska wersja "Władcy Pierścieni", A że akurat Husaria z postacią graną przez Żebrowskiego była po tej "złej" stronie, jest winą historii, i tego, że film był produkcji ROSYJSKIEJ, a przecież nie wyrzekniemy się, ba, powinniśmy być dumni, że jako jedyny kraj kiedykolwiek, zdołaliśmy podbić Ruś i zająć Moskwę. Secundo- "Opór" z Danielem Craigiem, znanym odtwórcą roli Agenta 007, też piętnowany był jako produkcja przedstawiająca obraz Polaka-Antysemity, po premierze trwały liczne dyskusje w telewizji na temat tego filmu, a przecież jedynym akcentem "polsko-antysemickim" był powieszony w stodole polski gospodarz, który według fabuły pomagał Żydom, z przybitą tabliczką z polskim napisem- "amant Żydów". Sam kadr z wisielcem trwa nie dłużej niż sekundę, a przeciętny odbiorca na zachodzie, nawet jeżeli wisielca zauważy, nie połączy Polaka z antysemitą i pomyśli raczej, że gospodarz został zabity przez Niemców, znanych z braku litości dla osób pomagającym Żydom. Sam film zresztą też charakter miał raczej przygodowy niż edukacyjny, i tyle samo mówi o historii Żydów w czasie II Wojny Światowej co "Bękarty Wojny" autorstwa Q. Tarantino. Psy wieszać należy tylko na niemieckim szmatławcu pt. "Nazi Nasi ojcowie, Nasze Matki". Niestety, na przekór wszystkiemu, produkcja ta znalazła czas na antenie polskiej telewizji publicznej, w której próżno szukać ambitnych, niewygodnych pozycji opowiadających chociażby o polskim podziemiu (Rozciągniętego do granic niemożliwości, byle tylko zarobić jeszcze parę groszy, "Czasu Honoru" nie liczę, choć pierwsze trzy sezony były bardzo udane).

A zatem, jak w tytule- Bez przesady! Nie dajmy się zwariować, ogłupić, i wpaść w samonakręcającą się spiralę nienawiści rasowej, etnicznej, społecznej czy narodowej. Nie zapominajmy o sprawach wyższych niż przyziemne waśnie- poszanowaniu drugiego człowieka, innej kultury czy nacji. Niech propaganda nie zaślepi nas do tego stopnia, byśmy zarówno pod etykietą Araba, Niemca, czy Rosjanina zawsze widzieli przede wszystkim człowieka, nie zaniedbując jednocześnie własnej, polskiej kultury i tradycji.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Koniec Pewnego Pokolenia



Jutro trzecia rocznica Katastrofy Smoleńskiej. O niej samej, jak również o jej ofiarach mówi się od kilku dni bardzo dużo, lepiej lub gorzej, w zależności, który kanał w telewizji włączymy, lub którą gazetę otworzymy. Ja sam, nie chcę jednak tworzyć kolejnego tekstu na jej temat, ani o Prezydencie, ani o pozostałych 95 ofiarach, bo nic nowego ani odkrywczego nie wniosę, a przecież ile można czytać wciąż powielane tu i ówdzie myśli. Chcę odnieść się jednak, posługując się kontekstem śp. Lecha Kaczyńskiego, do, niezwykle poważnego, acz bagatelizowanego aspektu życia publicznego w Polsce. 

Odrzućmy na chwilę postać polityczną Lecha Kaczyńskiego, to jakim był prezydentem, co dobrego, a co złego zrobił- sam bowiem nie uważam go za postać bez skazy, i mam mu kilka rzeczy do zarzucenia. Przyjrzyjmy się raczej jakim był człowiekiem, z charakteru i usposobienia. Uważam bowiem śp. Lecha Kaczyńskiego za wzorzec osobowy Polaka, Patrioty, człowieka honoru. Jak napisał Rafał A. Ziemkiewicz w swoim artykule, z ostatniego numeru tygodnika "Do Rzeczy":"(Kluczem do zrozumienia biografii Lecha Kaczyńskiego- przyp.) jest wyjście od tradycji, której wychowankiem oraz dziedzicem czuł się tragicznie zmarły prezydent. Lech Kaczyński był bowiem późnym potomkiem polskiej inteligencji, a więc był on ukształtowany przez ten sam etos, który wydał Legiony i Armię Krajową". Nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że Prezydent był człowiekiem, światłym, wykształconym, (tytuł doktora habilitowanego) inteligentnym, nade wszystko cenił kulturę osobistą, podchodził z szacunkiem do każdego. Wyznawał zasadę, że to nie pozycja, stan konta czy ubiór świadczy o człowieku, a jego inteligencja i historia życia. Kochał Ojczyznę, i jej interes stawiał zawsze na pierwszym miejscu. 

Lech Kaczyński należał do tej grupy społecznej, jakiej próżno dziś szukać w życiu publicznym i politycznym. Przez lata wyniszczana, zsyłana na Sybir lub więziona w Warszawskiej Cytadeli, zmuszana do emigracji, palona w piecach krematoryjnych Auschwitz i bestialsko mordowana w Lesie Katyńskim- Polska Klasa Inteligencka została dosłownie WYMAZANA (warto zaznaczyć w tym miejscu mało znany fakt, iż w grudniu 1940 przedstawiciele SS oraz NKWD spotkali się na zakopiańskiej Gubałówce by podczas wystawnego bankietu skoordynować wspólne działania wymierzone w Polską Inteligencję i dążące do całkowitej jej eksterminacji. O ile o Pakcie Ribbentrop-Mołotow wie każdy przeciętny obywatel, o tyle o tym spotkaniu- mało kto. Nie ma się co dziwić- Pakt R-B można traktować jako umowę czysto militarną, jakich wiele w historii świata, w przeciwieństwie do negocjacji SS-NKWD, który jest wielce niewygodny zarówno dla Niemców, jak i Rosjan). Udało się w końcu zaborcom- obcym mocarstwom- osiągnąć swój cel- stworzyli z Polaków naród wasali, cwaniaków potrafiących walczyć tylko o własne portfele, niezdolnych do obrony ani interesu, ani dobrego imienia swojej Ojczyzny. Tak jak Bóg kazał Abrahamowi znaleźć choć dziesięciu sprawiedliwych w Sodomie i Gomorze, tak niemożliwe jest wskazanie w życiu publicznym, w Parlamencie, mediach, kulturze czy instytucjach państwowych dziesięciu osób, dla których "Polska Jest Najważniejsza" nie jest tylko pustym sloganem.

W miejscu, w którym w każdym ucywilizowanym kraju znajdować się powinna intelektualna śmietanka, w Polsce mamy dziadów. Tak- wyrachowanych, cwanych, podłych, zawistnych, zdegenerowanych dziadów. Im więcej zgorszenia wywoła wokół siebie dany dziad- tym dla niego lepiej. Nie mówię tylko o politykach- także o profesorach, artystach i osobach powiązanych ze światem kultury, prawnikach i sędziach, dziennikarzach i publicystach, etc etc. Weźmy niedawną sytuację- Ewa Wójciak, dyrektorka Teatru Ósmego Dnia, nazywająca Papieża Franciszka I publicznie "chujem", oraz następstwo w postaci listu w jej obronie, podpisanego przez około 200 osób świata kultury. Nie obchodzi mnie co, kto o papieżu myśli, Pani Wójciak ma prawo mieć o nim takie zdanie. Ale w dawnej Rzeczpospolitej czymś absolutnie nie do pomyślenia, niedopuszczalnym i niehonorowym byłoby użycie tak skrajnie rynsztokowego języka w publicznej dyskusji przez osobę piastującą stanowisko dyrektora teatru! Ponadto, w obronie Pani Wójciak stanęła Wykładowczyni Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, prof. Zofia Kolbuszewska. Czy tytuł profesora nie zobowiązuje, zwłaszcza profesora KUL-u? Najwyraźniej nie w Polce, gdzie bycie profesorem jest chyba tylko możliwością dopisania dodatkowych czterech liter przed nazwiskiem. Profesor to osoba światła, erudyta, wykazująca najwyższy poziom ogłady i kultury osobistej, komuś przedstawiającemu się tym tytułem HONOR OSOBISTY nie pozwoliłby na popieranie takich zachowań.

Cyceron mawiał, iż historia magistra vitae est. Jego ojczyzna upadła kilkaset lat później, w najbardziej haniebny z możliwych sposobów. Pogrążone w skrajnym hedoniźmie, zepsute, skorumpowane społeczeństwo późnorzymskie rozpadło się; zgniło- barbarzyńcy byli tylko dopełnieniem dzieła zniszczenia. I czyż nie lekceważona jest obecnie sentencja Cycerona, choć potwierdzona krwią jego własnych rodaków? Zagrożeniem dla Polski jest Zachodnie zepsucie. W imię skrajnego liberalizmu i poświęca się kolejne bastiony chrześcijańskiego fundamentu Starego Kontynentu. W zetknięciu z Polską, pozbawioną elity intelektualnej, która powinna stanowić naturalną przeciwwagę dla tych haniebnych idei, może skutkować tragedią. Nikt nie stawia bariery wypaczeniu z Zachodu- wręcz przeciwnie- zaprzęga się je do politycznej walki (tak, że otarliśmy się o transwestytę na fotelu wicemarszałka Sejmu).  Śmierć prezydenta Kaczyńskiego stanowi dla mnie koniec pewnego pokolenia. Nie ma już osób, z którymi można tak uosobić słowo Patriota. Wszystko co nam zostało, to przebiegłe, zgniłe dziady, mamiące zubożały intelektualnie Naród na swoje potrzeby.



Nasz Naród jak lawa
Z zewnątrz zimna i twarda, sucha i plugawa
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi.
PLWAJMY NA TĘ SKORUPĘ I ZSTĄPMY DO GŁĘBI




wtorek, 26 marca 2013

Mamtowdupizm

Trochę przerwy było w publikowaniu postów na moim blogu, jakoś ostatni tydzień był bardzo obfity w kolokwia i projekty na studiach, więc ledwo co miałem czas dla siebie, a co dopiero by zebrać myśli i przelać je na klawiaturę. No właśnie, i dziś będzie o zjawisku Mamtowdupizmu, dość powszechnym w wielu grupach społecznych, jednak dla mnie szczególnie zauważalne w środowisku studentów. 

Od zawsze student kojarzył się z elitą. Ba, przed II Wojną już samo posiadanie matury czyniło z człowieka osobę z najwyższego szczebla społecznego, z "elity intelektualnej Narodu". Nie ma się co dziwić- skończenie liceum, z dodatkowym napisaniem maturalnego egzaminu końcowego, stojącego na bardzo wysokim poziomie, wymagało od każdego ogromnych nakładów pracy i czasu. Zaraz potem- egzamin wstępny na studia i kilka lat ciężkiej pracy by zdobyć tytuł magistra lub inżyniera. Z wielu przyczyn ekonomicznych, politycznych i społecznych po roku '89 (choć raczej tej daty pewien nie jestem i równie dobrze stawiałbym tu lata 2001-2003) owy stan rzeczy rażąco się zmienił, i na pewno mało kto, o posiadaczu obecnej, tzw. Nowej Matury, stwierdzi, że należy do "elity intelektualnej Narodu". I w tym miejscu przerwę, by zrobić małą dygresję. O tym dlaczego- za chwilę.

W matematyce, a także w naukach przyrodniczych, istnieje zjawisko tzw Krzywej Gaussa, lub, inaczej- Rozkładu Normalnego. Najprościej mówiąc- rozkład ten informuje nas o częstości występowania danego zjawiska, jeżeli jest ono składową wielu pomniejszych zjawisk cząstkowych. Krzywą Gaussa z dużą dokładnością można dopasować zarówno do zjawisk promieniotwórczych, jak i indeksów giełdowych czy innych zdarzeń przyrodniczych, społecznych lub ekonomicznych. Posługując się przykładem- Jeżeli w danej klasie będziemy mieli dwudziestu uczniów, to według założeń Rozkładu Normalnego, jeden powinien być wybitny, osiągający średnią ocen w granicach "szóstki", trzech bardzo zdolnych o średnich "piątkowych", dwunastu przeciętnych, osiągających średnie zaczynające się od cyfry 3 i 4, trzech z problemami w nauce którzy osiągną średnią "mierną" (dwója) i jeden bezmózgi dres który będzie, potocznie mówiąc- dostawał same "pały". Żeby zobrazować opis- wykres krzywej Gaussa w układzie współrzędnych. Oś OY przedstawia częstotliwość danego zjawiska, oś OX- jego "wartość". Parametr m to wartość oczekiwana próby (czyli po prostu średnia "wartość" zdarzenia)





I jeszcze jeden przykład- łączący mój powyższy opis z tematem tego posta. Dana niech będzie próba dwudziestu osób w wieku 18 lat: jedna z nich powinna być, w myśl praw Rozkładu Normalnego głupawym karkiem, którego jedyną ambicją życiową jest palenie papierosów w bramie kamienicy i pytanie przechodniów, czy mają jakiś problem; trzy osoby to takie, które chcą sobie "przebimbać" do końca okresu obowiązkowej edukacji i znaleźć jakąś dorywczą pracę na umowę zlecenie. Dwanaście osób to osoby które skończą sobie technikum lub zawodówkę i znajdą mniej lub bardziej wymagającą pracę, z zakresu tych, zajmujących połowę rubryki "ZATRUDNIĘ"- od pomocnika murarza, przez mechanika samochodowego do geodety czy poligrafa, lub też księgowego lub pracownika biurowego niskiego szczebla, od którego wymaga się (lub wymagać się powinno) wykształcenia średniego technicznego) Pozostałe cztery zdadzą maturę i testy wstępne na studia, skończą je z dobrym wynikiem i, przykładowo- jedna zostanie lekarzem, jedna prawnikiem,  jedna zajmie się pracą jakiegoś kierownika w jakiejś korporacji, a ostatnia zostanie na uczelni w roli naukowca. 

Oczywiście, nic w przyrodzie nie jest tak idealne, i w każdym aspekcie zdarzają się jakieś, mniejsze lub większe, odchylenia które zaburzają rozkład zdarzeń. Warto podkreślić, że w nazwie rozkładu występuje słowo Normalny, co oznacza, że wystarczy w pewien sposób zaburzyć "środowisko normalne", by cząstkowe zdarzenia zachodziły zupełnie inaczej niż według wykresu dzwonowego. Takim czynnikiem zaburzającym jest bez wątpienia pewien kompleks, który Polakom mówi, że bez wyższego wykształcenia nie da się zdobyć dobrej pracy, i że w rodzinie powinien być magister, a wtedy, nie ważne jaka by nie była sytuacja, automatycznie wzrośnie status społeczny całego rodu. Wypadkową takiego myślenia są olbrzymie rzesze gimnazjalistów wybierace popularne ogólniaki zamiast szkół technicznych. I oczywiście w cieniu wyrastających wszędzie biurowców i galerii handlowych, przyznanie się do bycia uczniem "technikum" czy "zawodówki" to ogromny wstyd i hańba. Dalej- wybierając liceum, mało który gimnazjalista decyduje się na profile ścisłe, bo dużo łatwiej jest na tych "humanistycznych"- lepiej sobie poczytać książki niż "tłuc" równania wielomianowe. (oczywiście nic nie mam do czytania książek, sam to intensywnie praktykuję, mimo podjętego prze mnie kierunku). A z Zachodnią tendencją do zwalczania szeroko pojętej dyskryminacji, często nie kierując się w ogóle zdrowym rozsądkiem, poziom nauczania dostosowuje się do ucznia, a nie vice versa, tak, by przypadkiem nikt nie zarzucił, że nauczyciel się "uwziął" i zamknął uczniowi drogę na studia.

I tu dochodzimy do tytułowego Mamtowdupizmu. Odnoszę wrażenie, że studia, czy naukę licealną odbiera się wyłącznie z uwagi na pewną społeczną presję, a nie z własnej woli i wyboru, przez co robi się to, przysłowiowo "po najmniejszej linii oporu". Gdy prowadzący zajęcia wspomina o jakiejś literaturze przedmiotowej, połowa sali reaguje uśmiechami pod nosem, bo przecież noc przed egzaminem wszystko znajdzie się na Wikipedii. Cokolwiek, co nie jest na zaliczenie, jest omijane szerokim łukiem, a wykłady, na których obecność nie jest obowiązkowa odwiedza od 10% do maksymalnie połowy danego roku. Jeżeli już trafiają się osoby ambitniejsze, są traktowane tylko jako źródło notatek. Chyba, że nie chcą się nimi dzielić- wtedy są "pierdolonymi kujonami i dupowłazami". Pokutuje podejście: "byle zaliczyć, byle się prześlizgnąć, byle mieć popołudniu wolne żeby się spić na akademiku. Bo przecież ja studiuję a nie się uczę." Co bardziej martwiące- czasem na Mamtowdupizm istnieje ciche przyzwolenie władz uczelni. Bo jak inaczej powiedzieć o przedłużaniu danej osobie poprawkowej sesji zimowej do końca kwietnia, czyli prawie do początku sesji letniej? Na dodatek osobie która w ciągu ponad miesiąca danego na zdanie i zaliczenie przedmiotów uzyskała tylko jeden wpis z jedenastu.

Panujący wśród studentów Mamtowdupizm często bywa amplifikowany pewnymi kompleksami, będącymi wypadkową wspomnianej wyżej presji społecznej. Osoba z małej wsi zostaje studentem Uniwersytetu Warszawskiego (co wcale nie jest jakimś nie lada wyczynem, bo sam, napisawszy maturę dość przeciętnie, złożyłem tam papiery na kierunek geografia i dostałem się w pierwszej rekrutacji na siedemnastym miejscu, na bodajże 150 czy 200 możliwych) i uważa się automatycznie za kogoś dużo bardziej znaczącego niż jest. Wpada w tak zwany wyścig szczurów, zamyka się na siebie, uczy ponad normę by zdać egzaminy (bo, być może, natura sklasyfikowała ją gdzieś na skrajach Krzywej Gaussa, i potrzebuje ona trzykrotnie więcej czasu na przyswojenie danego materiału niż inni), po czym czasu i energii nie starcza jej na samokształcenie i własnowolne pogłębianie wiedzy gdzieś indziej, niż na obowiązkowych zajęciach. A dopuścić nie można by ktoś miał oceny lepsze niż owa osoba, bo trzeba sobie przecież poprawić status społeczny, dlatego na czytanie samemu dla siebie jakiejś branżowej literatury czasu, po prostu, nie ma. Często, gdy liczy się tylko zdobycie "papieru" samo dla siebie, (bo co rodzice powiedzą) Mamtowdupiści wybierają kierunki na pozór łatwiejsze, jak filozofia, europeistyka, filologia czy zarządzanie. A przecież równie trudne jest DOKŁADNE zrozumienie i przyswojenie zasad działania rynku czy filozofii Platona, jak mechanizmu kwantowego cząstek materii. Poza tym, wybierając kierunek nieprzydatny na rynku pracy traci się pięć lat życia, nie wspominając już o wcześniejszym, często złym doborze odpowiedniej drogi nauki ponadgimnazjalnej. Niestety, ale Mamtowdupizm wpływa też na ogół danej grupy. Bo co mam powiedzieć, gdy czekam na wykład, a tymczasem 80% roku zbiera się w tym momencie do domu? Mamtowdupizm odbiera motywację i pozbawia pewnej zdrowej, naturalnej rywalizacji (nie mylić z w/w wyścigiem szczurów). Dużo silniejsza jest pokusa "zerwania się" z wykładu kiedy do domu, z dwudziestoosobowej grupy, idzie pięć osób, niż kiedy idzie piętnaścioro.

Niestety, jak chyba idealnie pokazuje Krzywa Gaussa dużo obecnych studentów nie powinno w ogóle znaleźć się na swoich studiach i racji bytu dla niech nie ma. A zrobić licencjat z jakiegoś modnego kierunku, czyli już formalnie zdobyć wykształcenie wyższe, może chyba w Naszym Kraju byle szympans. Nie wspominając o byle lemingu- "bogaci synkowie" już w ogóle nie kalają się myślą o państwowym uniwersytecie, a wybierają uczelnie prywatne. Bo i jak nie skończyć takiej szkoły, w której za naukę płaci się czesne, a więc logicznie jest że liczba studentów jest wprost proporcjonalna do zarobków szkoły, i pozbywanie się ich z szeregów akademii jest równoznaczne z odcięciem się rektora od sporych dochodów? A wyższe wykształcenie potrzebne jest im tylko by formalnie móc dostać posadkę w firmie tatusia, więc po co też się starać? 

Czy takie cechy jak pracowitość, ambicja, samodyscyplina ustąpiły już całkowicie w naszym społeczeństwie pola cwaniactwu, bylejakości i poczuciu własnej wyższości, połączonym z pogardą dla innych (Nie wystarczy bym ja odniósł sukces-inni powinni jednocześnie ponieść porażkę.)? Czy naprawdę zadbanie o swoją własną przyszłość i chęć samokształcenia jest już marginalnym aspektem, zagłuszanym muzyką i topionym wódką z klubów studenckich? I dlaczego przy takim stanie rzeczy student dalej jest postrzegany jako ktoś bardziej elitarny niż wykwalifikowany mechanik, technik hotelarz, dobry introligator?

Na koniec mała dawka statystyki. I kształt wykresu jakiś taki znajomy...

wtorek, 12 marca 2013

Bijcie Żydzi, bo (świat) Nie Widzi!

Dzisiejszy post rozpocznie się w sposób "graficzny". Zamieszczam kilka z prac brazylijskiego karykaturzysty, Carlosa Latuff'a, zaangażowanego w walkę o wolność i poszanowanie praw człowieka w Palestynie. Na koniec krótki komentarz z mojej strony. Niech więc przemówi ołówek autora! (można powiększać grafikę przez kliknięcie):





























































Miałem to szczęście, by pielgrzymować do Ziemi Świętej w 2008 roku. Był to okres względnego spokoju w regionie, rzadkością były zamachy czy ataki, Izrael prowadził stonowaną politykę zagraniczną. Krótko po przyjeździe rozpoczął się konflikt z Libanem. Udało mi się więc, można powiedzieć w ostatnim momencie. 

Same w sobie, miejsca związane z Biblią i działalnością Jezusa Chrystusa, zachwycają i przejmują, to oczywiste. Był jednak jeszcze jeden aspekt, który do dziś wzbudza moje emocje. Podział Palestyny i Izraela. To niesamowite jak pół metra betonu potrafi stanowić granicę, wręcz, można powiedzieć, między Niebem a Piekłem. Mowa tu o murze oddzielającym Zachodni Brzeg od Państwa Żydowskiego. Jadąc z Jerozolimy na północ, w kierunku Hajfy, można przez pewien czas jechać wzdłuż muru. Ukształtowanie terenu powoduje, że równia po stronie izraelskiej, zaraz za murem przechodzi we wzniesienie, co umożliwia obserwację tego, co dzieje się za nim. I tak na piaszczystej równinie widzimy izraelskie- żydowskie- wille, sady i gaje oliwne, rzędy upraw palm daktylowych i pastwiska; po drugiej stronie muru- biedne pięć  "na krzyż" lepianek z blachy falistej, gliny, wychudzonego osła, piasek i ostre kamienie. Podział tych dwóch państw wyraźny jest również w mieście Betlejem, leżącym przecież na przedmieściach Jerozolimy. Bogata Żydowska stolica grubą warstwą betonu oddziela się od biednego, muzułmańskiego miasteczka. Przekraczając wycieczkowym autokarem graniczny posterunek, widać za szybą długą kolejkę Palestyńczyków, czekającą na czasowy wjazd do Izraela, na wydanie wizy. wyraźnie widać, jak źle są ubrani, wynędzniali, uciśnieni. Odciska się to na ich twarzach, oczach. Wrażenie, jakie wywiera kontrast Betlejem a Jerozolimy jest niewypowiedziany. I pięknie opisał to twórca ludowej kolędy, jednej z moich ulubionych:

"Zawieja i beznadzieja, Złota Jerozolima;
A w biednym Betlejem Pani Syneczka w grocie powiła.
Zima się ludzi trzyma, złote denary wszędzie;
Bieda straszna w Betlejem- tam tylko Pan przybędzie"

Jeszcze jedno ważne jest podkreślenia a propos Betlejem- osiedla Żydowskie. Czasem mówi się coś na ich temat w mediach, jednak jest to tak uboga w słowa relacja, czy opis, że widz/słuchacz często nie wie czym tak na prawdę są owe osiedla. Zresztą do nich odwoływał się Latuff w drugiej w kolejności prezentowanej przeze mnie grafice (settlements- ang. osiedla) Proszę spojrzeć na wykonane przeze mnie zdjęcie, ukazujące widok z pod Bazyliki Narodzenia Pańskiego w kierunku Jerozolimy:


Na pierwszym planie krzyż jednego z licznych, betlejemskich kościołów. Za nim- osiedle żydowskie. Zbudowane, o ile dobrze pamiętam, na terenach przyłączonych do Jerozolimy po Wojnie Sześciodniowej. Jest to jednak bardziej twierdza niż obiekt cywilny. Proszę zwrócić uwagę- położone jest na szczycie wzniesienia; otoczone dodatkowym murem. I to nie jednym- jeżeli dobrze przyjrzeć się zdjęciu- widać drugi pierścień murów ponad pierwszym (domyślnie- dolnym). Ponadto za pierwszym, jak i drugim pierścieniem wyraźnie zaznacza się teren niezabudowany, płaski. Warta uwagi jest również architektura budynków na pierwszym planie- wysunięty w moim kierunku szeroki taras u każdego z nich. Zamieszczam również zdjęcie satelitarne, skopiowane z Google Maps. Czerwonym kolorem, dość pobieżnie zaznaczyłem granice osiedla- żółtym granicę Autonomii Palestyńskiej. (na południe od linii Palestyna, na północ- Izrael. Północ intuicyjnie kierowana na górę zdjęcia). Zabudowania w górnej części zdjęcia satelitarnego to przedmieścia Jerozolimy, natomiast na południowy zachód od osiedla- Betlejem:


Teraz już chyba nie ma wątpliwości, że osiedle to przystosowane jest prowadzenia działań militarnych. Jest to forma przyczółku, przystosowanego zarówno do odpierania ataków, jak również do prowadzenia ostrzału artyleryjskiego czy rakietowego miasta Betlejem, zamieszkałego prawie wyłącznie przez Palestyńczyków. Osiedli takich jest w Izraelu, zwłaszcza na przedmieściach Jerozolimy, wiele. Palestyńczycy są przymusem i siłą wywlekani ze swoich domostw, wysiedlani w głąb Autonomii, by na miejscach ich zamieszkania budowały się nowe osiedla, zasiedlane Żydami. Oczywiście miejsce w takich miasteczkach nie przeznaczane jest dla elit, dla bogatych- ci budują sobie wille na przedmieściach Tel Avivu i Hajfy, poza zasięgiem rakiet i pocisków Hamasu. W osiedlach tych mieszkają najzatwardzialsi radykałowie i konserwatyści wśród Żydów.

Ten długotrwały spór między narodami nie został rozpętany i nie jest prowadzony ani przez Palestyńczyków, ani przez Izraelczyków. Ten konflikt jest prowadzony przez polityków- jednej, jak i drugiej strony. Także przez Brytyjczyków. Wypowiadać się dalej na ten temat nie zamierzam, przynajmniej nie w tym poście. Możliwe, że znajdę za niedługo chwilę, by podzielić się moimi dalszymi przemyśleniami, ale nie dziś. Mojego posta skwituję ostatnim, chyba najbardziej wymownym rysunkiem Latuffe'a. i odesłaniem do literatury uzupełniającej: "Chrystus z Karabinem na Ramieniu" Ryszarda Kapuścińskiego.


poniedziałek, 11 marca 2013

Paradoks pewnego iPad-a



Wiele dyskusji rozgorzało w mediach i Internecie na temat "pośredniego" wystąpienia prof. Glińskiego podczas debaty o konstruktywnym wotum nieufności do gabinetu Donalda Tuska. O co w tej sprawie chodzi- mówić nikomu chyba nie trzeba. Aspekt tabletu na mównicy sejmowej jest złożony i powstrzymam się od komentarzy, czy Jarosław Kaczyński, zaszkodził, czy pomógł Panu Glińskiemu, czy był to "Samobój czy majstersztyk"- jak pyta Wyborcza. Nie będę też zatrzymywał się nad samym głosowaniem czy debatą.  Pragnę skupić się na dwóch aspektach tej sprawy- prawnym i medialnym. 

Czego by nie mówić o tablecie Pana Prezesa, zagrywka ta obnażyła rażące niedoskonałości Polskiego Prawa. Artykuł 127, ustęp 3 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej określa, kto może być prezydentem- ("Na Prezydenta Rzeczypospolitej może być wybrany obywatel polski, który najpóźniej w dniu wyborów kończy 35 lat i korzysta z pełni praw wyborczych do Sejmu. Kandydata zgłasza co najmniej 100 000 obywateli mających prawo wybierania do Sejmu."). Podobne zapisy regulują bierne prawo wyborcze dla posłów, senatorów, wójtów, etc. Konstytucja, ani żaden inny dokument, przez które, przygotowując tego posta przebrnąłem, nie określają natomiast wymogów dotyczących Prezesa Rady Ministrów. Jedno jest pewne- od Prezesa Rady Ministrów, nie wymaga się żadnej przynależności partyjnej. Jest to warunek konieczny i pożyteczny, dający Narodowi możliwość wyboru niezależnego i niezrzeszonego kandydata. Inaczej jednak sprawa ma się w przypadku regularnych wyborów, po zakończeniu kadencji poprzedniego gabinetu, a inaczej podczas obrad nad konstruktywnym wotum nieufności. Mechanizm konstruktywnego wotum nieufności wymusza na posłach podjęcie natychmiastowej decyzji, dotyczącej wyboru nowego Premiera, by zabezpieczyć Polskę przed sytuacją pozostania na czas nieokreślony bez gabinetu. I tutaj pojawia się kruczek, według mnie niebezpieczny dla Ojczyzny. Pozwolę sobie przytoczyć fragment Artykułu 115 Regulaminu Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej (z dn. 30.07.1992):

6. W debacie nad wnioskiem o wyrażenie wotum nieufności, po wyczerpaniu listy mówców, głos może zabrać tylko Prezes Rady Ministrów.
7. Sejm wyraża Radzie Ministrów wotum nieufności większością ustawowej liczby posłów.
8. Uchwałę o wyrażeniu wotum nieufności Radzie Ministrów i wyborze nowego Prezesa Rady Ministrów Marszałek Sejmu przesyła niezwłocznie Prezydentowi i Prezesowi Rady Ministrów.

A kto więc może być mówcą? O tym mówi z kolei Artykuł 170- 

2. W posiedzeniach Sejmu uczestniczą członkowie Rady Ministrów oraz Prezes Najwyższej Izby Kontroli; potwierdzają oni swoją obecność podpisem na liście obecności. W razie niemożności wzięcia udziału w posiedzeniu, mogą oni delegować swoich upełnomocnionych zastępców.
3. W posiedzeniach Sejmu mogą uczestniczyć: Marszałek Senatu, Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego - Przewodniczący Trybunału Stanu, Prezes Trybunału Konstytucyjnego, Rzecznik Praw Obywatelskich, Rzecznik Praw Dziecka, Prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, Przewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa, Prokurator Generalny, Prezes Narodowego Banku Polskiego, Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych, Szef Kancelarii Prezydenta oraz sekretarze stanu w Kancelarii Prezydenta.

Brak w w/w artykułach mowy o Kandydacie na Prezesa Rady Ministrów, a przecież wypaczeniem zasad demokracji jest niemożliwość zabrania głosu przez kandydata na premiera, podczas głosowania nad konstruktywnym wotum nieufności! Fakt, że niedopuszczony do głosu zostaje kandydat, może rodzić sytuację, w której mianowany Premier wybierany jest tylko z "kółka wzajemnej adoracji" 460-u osób z ulicy Wiejskiej w Warszawie. Co więcej, prof. Gliński, jako głowa kontr-gabinetu, nie ma, w świetle owego prawa, nawet możliwości zaprezentowanie się na forum Sejmu. Fakt, jego postulaty dotyczące naprawy Państwa mogły zostać przedstawione przez Prezesa Kaczyńskiego, ale przecież to nie Pan Kaczyński kandyduje na premiera, tylko Pan Piotr Gliński, i to Piotra Glińskiego potencjalni wyborcy chcieliby posłuchać i ocenić. "Nie ma demokracji bez pluralizmu!"- Przekonywał z mównicy Jarosław Kaczyński, po zakończeniu prezentacji filmu z prof. Glińskim. Zgadzam się. Jednak nie zgadzali się z tym chyba twórcy Regulaminu Sejmowego. No, chyba że punkt ten pochodzi z czasów jednej partii... Zresztą fakt stał się ewenementem, i zachodnie media szybko podchwyciły temat i na największych zagranicznych portalach informacyjnych można było znaleźć artykuły opisujące zajście (jak na przykład w The Washington Post- "Poland's opposition uses a hand-held tablet to make its views known in parliament" - cały artykuł).

Niestety, dyskusja w Polsce została skierowana na zupełnie inne tory, i zamiast skupić się na problemie zmian tej części prawa, o których mowa była wyżej, media i środowiska poselskie grzmiały na temat wykorzystywania luki prawnej przez Jarosława Kaczyńskiego. Znamienna jest wypowiedź Marszałek Sejmu, Ewy Kopacz- "stała się rzecz bardzo zła, nastąpiło naginanie i łamanie regulaminu. Prezes PiS pokazał drogę do tego, by w Polskim Parlamencie głos mógł zabrać każdy- i ten głoszący pokój, i ten nawołujący do wojny." Pani Marszałek zaprzysięgła walkę z tym "kruczkiem" prawnym i wyeliminowanie go z Regulaminu Sejmu RP, choć nie mogę w chwili obecnej znaleźć materiału telewizyjnego z odpowiednim cytatem, aczkolwiek jestem pewien, że takowy pojawił się w którymś z serwisów informacyjnych. Faktem jest, że prawo należy nieustannie dostosowywać do zmieniającego się w zawrotnym tempie świata technologiczno-informatycznego. Tak jak zmieniono prawo o Egzaminie Maturalnym kiedy pojawiły się pierwsze telefony komórkowe z dostępem do Internetu. Zgadzam się w pewnym stopniu z Panią Ewą Kopacz- nie każdy powinien przemawiać z mównicy sejmowej (pozdrawiam w tym miejscu Pana Biedronia). To miejsce o szczególnym znaczeniu dla Polski, i zbrodnią jest kalanie jego powagi (nagminne, niestety, wśród posłów, ale to już inna sprawa). Taki jest jednak duch demokracji, by każdy miał prawo do wyrażenia swojej opinii. Pragnę przypomnieć, iż w 1933 roku, w demokratycznych wyborach, do władzy w Niemczech doszedł Hitler, i takie są uroki tego ustroju, że  ktoś, kto będzie piewcą pokoju, ma takie same prawa, jak ktoś, kto sieje nienawiść i podżega do wojny. I jednemu i drugiemu należy jednak wygłoszenie swojej opinii umożliwić, tak by Naród sam zdecydował, czy chce bardziej wojny (co czasem jest tzw. "złem koniecznym"), czy pokoju. Zamykanie się na jakąkolwiek dyskusję, i brak nowelizacji odpowiednich ustaw jest sprawą niezwykle niebezpieczną dla Polski. Być może, w przyszłości, Naród sforsować zechce w trybie natychmiastowym męża stanu, z ponad partyjnych podziałów, na Premiera, by ten "uzdrowił" kraj, lecz nie będzie to możliwe, właśnie z powodu braków w prawie, i nowy Premier wybrany będzie musiał być z istniejącego, zepsutego salonu, i nie zmieni, w zasadzie, nic. Sam cenię "Projekt Gliński", ale jest to moja osobista opinia, i nie mam zamiaru się nad nią rozwodzić. Uważam, że Panu Glińskiemu należałoby dać szansę. Jeżeli nie jako premierowi, to chociaż, by przedstawił swój plan działania. 

I aspekt numer dwa- przedstawienie medialne sytuacji. Znana mi osoba powiedziała ostatnio- "prof. Gliński? Co to za premier, przecież on nie ma nawet pomysłu na Polskę, żadnych konstruktywnych planów, tylko bełkot i rzucanie ogólnikami." Jednak na przykładzie iPad-a Pana Kaczyńskiego widać jak na dłoni, jak przekaz medialny jest w naszym kraju czasem zmanipulowany. Na początek udostępniam fragment "Faktów" z TVN, z 07.03.2013: link. Czy powiedziane jest w materiale tym cokolwiek o postulatach Piotra Glińskiego? Nic. Przedstawione zostały tylko nic niewnoszące potyczki słowne pomiędzy obecnym Premierem, a liderem opozycji (z wyraźną sugestią na Donalda Tuska). Ponadto komentarze pana Millera i pana Palikota, zdecydowanie poniżej poziomu, niby nic nie znaczące, ale pokazujące całkowity brak zainteresowania lewicy kwestią wotum, i tym samym podświadomie prezentujące takie podejście jako normy. Proszę również zwrócić uwagę na moment w 4:10 minucie filmu- Prezes Kaczyński, według TVN przedstawia profesora i wychodzi, co jest oznaką braku zainteresowania i poważnego traktowania ze strony lidera PiS-u.  A teraz zupełnie inne serwis informacyjny- telewizja Trwam:



Od początku do końca przekaz merytoryczny, klarowny. Przedstawiona postać samego Piotra Glińskiego, który w reportażu TVN gdzieś tonie. Ponadto proszę zatrzymać filmik w 1:08 i przyjrzeć się kto siedzi na końcu po lewej stronie! A jednak nie wyszedł. Rozumiem, że osoba pełniąca taką funkcję jak prezes partii politycznej musi czasem udać się odebrać telefon, zamienić z kimś dwa słowa, dopełnić jakiś formalności, lub, po prostu, jak człowiek, skorzystać z toalety. Praktycznie połowa reportażu to przedstawienie postulatów kandydata na premiera, następnie znajdujemy kwintesencje wypowiedzi tak PiS-u, jak PO, ukazujące stosunek poszczególnych ugrupowań do wniosku o wotum dla gabinetu Donalda Tuska. 

To wszystko na ten temat z mojej strony. Wiemy już jak skończyła się debata- wniosek o wotum nieufności przegrał z kretesem następnego dnia. Oczywistym jest, że i tak z góry skazany był na przegranie, chodziło tylko o zaprezentowanie postaci Piotra Glińskiego szerszej rzeszy odbiorców. Niestety, polskie Prawo okazało się po raz kolejny dziurawe, profesor przemówić nie mógł, a dzieła dopełniły niektóre media, które miast na postulatach i przekazie merytorycznym, zagadnienie stworzyły z kwestii iPad-a, zagłuszając profesora Glińskiego. I tylko czy ten iPad, był w rzeczywistości "samobójem, czy majstersztykiem"?


Dodatkowo, dla osób zainteresowanych, w zakładce "Multimedia" zamieszczam 14-minutowy fragment debaty sejmowej, w której Jarosław Kaczyński prezentuje całość przemówienia prof. Glińskiego ze swojego tabletu.

sobota, 9 marca 2013

"Nie" dla Powstania Warszawskiego

Sobotni post niestety nie tak długi jak bym chciał, a może i niedopracowany trochę, ale ilość nauki na poniedziałkową fizykę ciała stałego  mnie wprost przytłacza; więc krótko i do rzeczy. :)

                           Kapitulacja Powstania Warszawskiego


Hanna GŁonkiewicz-Waltz na swoim profilu na facebook-u (gwoli ścisłości- nie ona dosłownie, tylko człowiek, biorący za prowadzenie w/w profilu PÓŁ MILIONA złotych rocznie) z dumą zaprezentowała ostatnimi dniami  projekt nowych tablic z zatwierdzonymi nazwami stacji II Linii Metra. (Tak, tak, dla niewtajemniczonych- tej, która ma zostać otwarta w 2032 roku, jak tylko wyschnie Wisła, która stała się, jak się okazało, zaskoczeniem dla projektantów tunelu, bo nikt nie spodziewał się chyba że Wisła jest tam gdzie jest. A prawdopodobieństwo przesyconych wodą piasków pod jej korytem jest wysokie jak Pałac Kultury).

Tablice może i fajne, dziwi, że białe, że nie nawiązują motywem do tych niebiesko czerwonych z I Linii, no ale widocznie tak to musi obecnie w Naszej Warszawie być. Kiedyś (za zaborów i wcześniej) istniały specjalne komisje urbanistyczne, a każdy nowopowstały budynek musiał uzyskać ścisłą akceptację tychże komisji, i przez ten właśnie rygor planistyczno-architektoniczny Stolica zyskała szybko miano „Paryża Wschodu”. Dzisiaj wszystko jest, jak to mawia się w mojej rodzinie- „naćkane” bez ładu i składu, a wygrywa propozycja architekta, który projekt wykona najtaniej i po najmniejszej linii oporu, stąd mamy kwiatki typu „klombów” (cudzysłów jak najbardziej potrzebny) na Rondzie Dmowskiego, czy tęczy na Placu Zbawiciela. PLACU ZBAWICIELA!!!! Perełki Powojennej Stolicy, jedynego miejsca nie przesyconego socrealizmem na Śródmieściu!! TFU!

No ale gdyby tylko o projekt tablic się rozchodziło, nie było by posta. O co więc chodzi? Przy Rondzie Dmowskiego stoi budynek znany chyba każdemu Polakowi. Miejsce w którym każdy Polak być powinien (i w którym prawie każdy Polak chce być, jeśli jeszcze nie miał okazji!) Obowiązkowy punkt programu wycieczek szkolnych z całej Polski. Muzeum Powstania Warszawskiego. Odwiedzane przeze mnie pięciokrotnie i za każdym razem zaskakujące czymś innym. Bez mała jedno z pięciu najlepszych muzeów w Naszym Kraju. Stacja metra w pobliżu? Świetnie! Łatwiejszy dojazd z pewnością przysporzy turystów. Zwłaszcza że nie każdy zna topografię Warszawy i wie jak się po niej poruszać. Wystarczy stacje nazwać Muzeum Powstania Warszawskiego i…

I tu się pojawiają schody. Muzeum Powstania Warszawskiego nie będzie. Będzie nic nie znaczące Rondo Daszyńskiego. Czemu? Anna Nehebrecka, radna PO w Radzie Miejskiej, oraz przewodnicząca komisji nazewnictwa ulic stwierdza jasno- „Nazwy stacji powinny być nadawane od lokalizacji geograficznych, a nie miejsc w pobliżu nich”. No to spójrzmy na żelazną logikę pani Nehebreckiej i na zatwierdzone nazwy stacji II Linii Metra- te budowane i te planowane. Znajdziemy takie nazwy jak, w kolejności z zachodu na wschód: „Nowy Świat- Uniwersytet”, „Centrum Nauki Kopernik”, „Stadion Narodowy” a potem: „Dworzec Wileński”.

Więc jak to jest że radni m. st. Warszawy wstydzą się jej najchlubniejszej karty historii- Godziny W- „Godziny Wolności”? Była swojego czasu sprawa, by w planowanej tablicy stacji „Muzeum Powstania Warszawskiego” literę „P” na początku drugiego słowa zmienić na powstańczą „kotwiczkę”. Taki mały smaczek. Prosty gest, a jednak ważny dla świadomości narodowej. Coś banalnego i niebanalnego. Projekt padł. „Wszystko w Naszej Warszawie musi być od linijki, nie ma miejsca na taką samowolkę”. Dobre sobie- a na paskudną palmę na rondzie De Gaulle’a było miejsce? Na paskudną tęczę na Placu Zbawiciela? Na jakiś mały pomnik Ofiar Katastrofy Smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu za to ani trochę tego miejsca? (Projekt powstał, ale szybko został wyśmiany w mediach i Internecie. A przecież nikt nie mówił o gigantycznym pomniku, raczej o jakimś symbolicznym, małym, skromnym. Bardzo ładna była ta kolumna z 96-ma dłońmi- czy nie mogłaby stanąć gdzieś na środku, szerokiego w tym miejscu jak Bałtyk chodnika, otoczona kółkiem trawy o średnicy, powiedzmy, jednego metra? Nie zaburzyłoby mocno tak bronionego wtedy w mediach, „świętego” planu architektonicznego tego miejsca. Przeciwnie, byłoby miłym dla oka nowoczesnym akcentem w historycznym układzie Krakowskiego Przedmieścia.) I na koniec- czy było miejsce na ponowne postawienie Pomnika Zniewolenia Polsk… pardon- Pomnika Bohaterów Armii Radzieckiej, potocznie zwanego „Czterech Śpiących, Trzech Walczących”? Mimo że na miejscu pomnika stanie stacja Metra „Dworzec Wileński”, i najlepiej byłoby pomnik przerobić na żwir, bo miejsca, na logikę, dla niego nie ma? Jak stwierdził prof. Jan Żaryn- "To kwintesencja zakłamania. Monument, który miał przypieczętować sowieckie władztwo. Byłaby to straszliwa pomyłka dziejowa, gdybyśmy dziś, w wolnej Polsce, znów tę pieczęć przystawili".

Przystawiliśmy. Tylko dlaczego Powstania się wstydzimy, i Jego muzeum? Dlatego, że jest „zakaczone”, że zawsze będzie się kojarzyć tylko i wyłącznie (poza samym Powstaniem, naturalnie) z postacią śp. Lecha Kaczyńskiego? Czy dlatego że rządząca Warszawą elita PO-SLD chce zatrzeć pamięć i świadomość o Powstaniu? A może obydwie te rzeczy?

A najsmutniejsze jest to, że większość mieszkańców Warszawy, tych przyjezdnych, i tak przymknie na to oko, bo przecież będzie metro i  obwodnica, i nowy most, więc jest ok. „A co mnie tam, porażkę będą rozpamiętywać, polactwo wstrętne”. Tylko przed tymi Powstańcami wstyd, bo może nie mam racji, ale zdaje mi się że nie o taką Warszawę, i nie o taką Polskę oddawali życie…

środa, 6 marca 2013

"Homo odis", czyli Człowiek Nienawidzący



Po zapoznaniu się niedawno z  niezmiernie interesującym fragmentem wykładu  prof. dr hab. Bogusława Wolniewicza pt. „Żydzi i Niemcy- Zniesławienie Polski”, dostępnego zresztą na moim blogu, w zakładce „Multimedia”,  naszła mnie pewna refleksja. Na początku zastanawiałem się nad problemem zakłamywania Polskiej Historii przez niektóre środowiska. Później jednak, będąc wciąż w temacie Żydów moje myśli skierowały się na zupełnie inne tory. Można Żydów nie lubić, czy nawet nienawidzić, można być nimi i ich kulturą zafascynowanym, można mieć stosunek neutralny, ale każdy, niezależnie od poglądów, musi przyznać, że ilość cierpień zesłana przez historię na ten naród jest zatrważająca. Zastanawiające jest skąd bierze się taka nienawiść w ludzkości, tak bezpodstawne znienawidzenie danej grupy społecznej do tego stopnia by mordować jej przedstawicieli z zimną  krwią, na skalę wręcz niesposobną do wyobrażenia; pozbawiać życia ludzi niewinnych, kobiet i dzieci, nie stanowiących dla nikogo żadnego zagrożenia czy przeszkody? Skąd tak olbrzymie nacechowanie nienawiścią w naszym gatunku?

Można wytłumaczyć to w pewnym biologicznym sensie. Gatunek homo sapiens, jak zdecydowana większość naczelnych, nie mówiąc już ogólnie o większych ssakach, jest zwierzęciem stadnym. Przystosowanie danego gatunku do życia w stadzie wiąże się z pewnymi uwarunkowaniami behawioralnymi, zupełnie odmiennymi dla zwierząt prowadzących samotniczy tryb życia. Życie człowieka rozumnego, na samym początku istnienia tegoż gatunku, z pewnością bardziej przypominało tryb życia goryla niż współczesnych ludzi. Proces ten odwróciło pojawienie się mowy, opartej na pewnych ścisłych zasadach gramatycznych, umożliwiających w późniejszym czasie wykształcenie pisma i skoordynowaną wymianę informacji. To, jak również upowszechnienie rolnictwa i produkcja nadwyżek żywności, chęć handlu, czy rozwoju społeczności, przyczyniły się do powstania zalążków państwowości. Jest tutaj zupełnie nielogiczne, z punktu widzenia ewolucyjnego, istnienie pojęcia nienawiści czy wrogości,  zwłaszcza w obrębie jednego gatunku, ponieważ hamuje to, a czasem zupełnie uniemożliwia rozwój.  Należy więc w tym miejscu założyć, że dopóki nie pojawił się znakomicie wykształcony sposób artykulacji własnych myśli, więcej byliśmy „zwierzęcy” niż „ludzcy”, i w tym właśnie okresie bytowania homo sapiens należy upatrywać początków zjawiska nienawiści.

Stado ludzkie, jak każde stado innego gatunku nieustannie musiało walczyć o przetrwanie na dzikich i niebezpiecznych terenach centralnej Afryki.  Walka o tereny łowieckie, kobiety, dobra materialne, takie jak skóry czy narzędzia, powodowała wrogość i agresję, prowadziła do konfliktów, starć i bitewek. Obecność jednego, wrogiego stada na terytorium innego, stanowiło zagrożenie, nawet jeżeli panował względny, tymczasowy spokój. Istnieć musiała pewna pamięć o tym, która społeczność jest nastawiona wrogo, a która musiała być w pewien sposób ciągła, by poinformować młodych osobników  danej grupy o intencjach wrogich grup i przypomnieć im niejako „Oni zza lasu być źli. Oni bić naszych dawno temu”. Ponadto człowiek myślący, obdarzony przez ewolucje w umiejętność odczuwania emocji, czuć musiał złość i żal po stracie, w wyniku starć, współczłonków stada, rodziny, także poprzez szkody fizyczne samemu odniesione. Chęć zemsty i zadośćuczynienia prowadziła zapewne do brania odwetu, co skutkowało  „kontr-odwetami” i tak w koło. W drugą stronę- nie każde stado zamieszkiwało tereny z pobliskim wodopojem czy równinami na których pasła się zwierzyna łowna. Czasem, by przeżyć trzeba było walczyć ze stadami ludzkimi z terenów bardziej przyjaznych, co powodowało tylko mnożenie się wrogów i życie w ciągłym strachu, a strach przecież budzi nienawiść. ( o czym później). I jeszcze jeden aspekt kształtowania nienawiści- aspekt wrodzonej niejako potrzeby posiadania. Każdy człowiek, od zarania dziejów, dąży nieustannie do posiadania dóbr materialnych. Dziś jest to, na przykład, lepszy dom, samochód, nowy iPhone, dawniej mogły to być chociażby narzędzia, broń, skóry, płody rolne czy mięso. Chęć posiadania jest charakterystyczna wyłącznie dla naszego gatunku. Żadne inne zwierzę nie rozumie idei posiadania, jeżeli toczy walki pomiędzy osobnikami tego samego gatunku o rzecz nie będącą pokarmem, to są to walki o budulec gniazda, lepsze miejsce legowiska etc. Żadne zwierzę nie posiada, nie umie posiadać i nie prowadzi walk w tym celu. Człowiek został przez ewolucję wyposażony w odczucie chęci bogacenia się, czasem by zapewnić sobie lepszy byt, czasem posiadać dla samego posiadania (sam w „zerówce” prawie pobiłem się z kolegą o błyszczący kamyczek który znalazł w piaskownicy, i choć nie przedstawiał żadnej wartości, chciałem go za wszelką cenę mieć. Pech chciał, że kolega również upierał się w swojej chęci posiadania kamyczka). Wola posiadania przez naszych przodków pewnych rzeczy, które posiadali inni homo sapiens z pewnością prowadziła często do starć i konfliktów. Mowa tu zarówno o konfliktach między jednostkami, jak i między społecznościami.

Znamienne jest, że tak prymitywne uwarunkowania obecne są w podświadomości ludzi do dziś i zagrywając nimi odpowiednio, można wywołać konflikt tak długotrwały i trudny do przełamania, jak chociażby konflikt Arabsko-Żydowski, który pochłania rok rocznie tysiące ofiar, a podłoże jego jest, ogólnie rzecz ujmując, obecnie nieracjonalne. Wiadomym jest że w sytuacji zagrożenia człowiek słaby szuka wsparcia w człowieku silniejszym. Poczucie zagrożenia skłaniało daną społeczność do wyboru na przywódcę stada jednostki dostatecznie silnej, by ochronić ją przed niebezpieczeństwem. Chuderlawy, niepozorny, mały, przygarbiony przywódca lub król od niepamiętnych czasów nie był w oczach poddanych tak „atrakcyjnym” władcą, jak silny i barczysty mąż; zaprawiony w bojach wojownik. Fakt ten, na przestrzeni wieków doskonale zrozumieli pewni, co bardziej wyrachowani możnowładcy i królowie. Wywołując poczucie nieustannego, ciągłego strachu, zabezpieczali własne interesy i swoją władzę. Nie można jednak bać się czegoś i mieć wobec tego czegoś pozytywnych odczuć. Strach zawsze idzie w parze z nienawiścią, obawa przed czymś zawsze niesie ze sobą chęć unicestwienia i wyeliminowania raz na zawsze zagrożenia. Utrzymywanie społeczności w atmosferze nienawiści do innej społeczności może być bardzo korzystne. Świetnie ujęte zostało to 65 lat temu przez niezwykle cenionego przeze mnie pisarza i wizjonera, George’a Orwell ‘a, w jego książce, której przedstawiać chyba nikomu nie trzeba- „1984”. Pozwolę sobie zacytować fragment książki w książce, „Teorii i Praktyki Oligarchicznego Kolektywizmu” Emmanuela Goldsteina, czytanej przez głównego bohatera powieści Orwell ‘a -Winstona:

"Wojna, (…) robi to w sposób psychologicznie łatwy do akceptacji. Teoretycznie można by bez większych trudności zmarnować nadmiar sił wytwórczych wznosząc świątynie, piramidy, kopiąc i zasypując doły lub produkując ogromne ilości towarów, a następnie je paląc. To jednak stwarzałoby wyłącznie ekonomiczne, a nie emocjonalne podstawy sprawnego funkcjonowania ustroju hierarchicznego. (…) Najważniejsze jest, aby byli [obywatele- przyp.] łatwowiernymi fanatykami i ignorantami, których najczęstsze uczucia to strach, nienawiść, uwielbienie oraz orgiastyczny tryumf. Innymi słowy, ich mentalność powinna odpowiadać potrzebom wojny. Nieważne, czy trwa ona rzeczywiście ani też – ponieważ zdecydowane zwycięstwo jednej ze stron jest niemożliwe - jak toczą się jej losy. Liczy się sam fakt ciągłego stanu zagrożenia. Rozszczepienie mózgu, którego Partia wymaga od swych członków, a które łatwiej osiąga się w atmosferze wojny, stało się obecnie już
niemal powszechne, a im kto wyżej stoi, tym bardziej wyraziste. Właśnie bowiem wśród członków Wewnętrznej Partii histeria wojenna i nienawiść do wroga są najsilniejsze. Ze względu na kierownicze funkcje członkowie Wewnętrznej Partii często muszą wiedzieć, że ten lub inny komunikat z linii frontu jest kłamliwy; może nawet orientują się, że cała wojna to blaga i albo nie toczy się wcale, albo z zupełnie innych przyczyn niż te, które się oficjalnie głosi. (…). Ich niemal mistyczna wiara, iż wojna trwa naprawdę, pozostaje niezachwiana; święcie wierzą również w to, że kiedyś wojna zakończy się zwycięstwem i Oceania zapanuje niepodzielnie nad światem. (…) Tak więc obecna wojna, jeśli stosować do niej miarę dawnych wojen, jest zwyczajną fikcją. Przypomina walki toczone przez samce pewnych parzystokopytnych gatunków, których rogi wyrastają pod takim kątem, iż zwierzęta nie mogą wyrządzić sobie krzywdy. Ale chociaż jest fikcyjna, nie znaczy to, że nie odgrywa żadnej roli. (…) Pomaga utrzymać psychozę niezbędną do prawidłowego funkcjonowania systemu. Wojna (…) obecnie stała się wyłącznie wewnętrzną sprawą państwa. W przeszłości grupy rządzące poszczególnych krajów wojowały ze sobą i zwycięzca zawsze łupił pokonanego, aczkolwiek świadomość wspólnoty interesów powstrzymywała go od nadmiernego szerzenia zniszczeń. W dzisiejszych czasach grupy te nie walczą ze sobą wcale. Teraz wojnę toczy rząd przeciwko obywatelom własnego państwa, a jej celem nie są korzyści terytorialne lub zapobieżenie grabieży, lecz zachowanie panującego ustroju w nie zmienionej formie.”

(Pominięte zostały niektóre krótkie fragmenty w celu poprawienia przejrzystości i uwydatnienia głównego sensu tekstu.)


Często władza celowo wprowadza obywateli w stan nienawiści do „obcych”, przez co sama osiąga swoje cele- utrzymuje się na stanowisku. Wzbudzając strach, wzbudza się nienawiść (choćby obchody „Tygodnia Nienawiści”- kto czytał „1984”, ten wie o co chodzi, kto nie- nie będę zdradzać treści, a jednocześnie polecam przeczytać samemu.). Tak osiągnięty stan zagrożenia powoduje, że masa obywateli oddaje swoje losy w ręce władzy- „Jesteśmy zagrożeni! Tylko wy możecie nas ochronić, to dopiero wy nas, głupich, uświadomiliście, więc to wy możecie nas uratować!!”. Przy jednoczesnym manipulowaniu rzeczywistością, poprzez, chociażby media (patrz- praca Winstona) czy zakłamywaniem historii („Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość) osiągnąć można władzę niemalże absolutną. Przykłady z historii można mnożyć- czy to nienawistne obelgi papieża Urbana II, głoszone na synodzie w Clermont w 1095r., traktowane jako wezwanie do krucjat, których skutki, my, Europejczycy, odczuwamy do dzisiaj; czy to wywołanie sztucznego konfliktu na podłożu religijnym (nota bene-dwóch religii powstałych na tym samym gruncie, opierających się na wierze w tego samego Boga)- Żydów i Arabów, czy też jeszcze mniej zrozumiały konflikt Szyitów z Sunnitami. Każdy miał początek w wywołaniu w masie ludzkiej uczucia nienawiści by sprowokować konflikt i tym samym utrzymać władzę lub przywileje, a także korzyści materialne dla wąskiej grupy trzymającej władzę. Skutki zostały osiągnięte, wszyscy, którzy nawoływali do wojen są już dawno zjedzeni przez robactwo, a nienawiść trwa, zbierając gorzkie żniwo śmierci, liczone co roku w tysiącach niewinnych ofiar. I jeszcze jeden przykład- nasz, polski.

Redaktor Stankiewicz zapytał kiedyś jednego z Ojców Założycieli PO- Andrzeja Olechowskiego- czy wyobraża sobie Platformę bez Donalda Tuska. Odpowiedź brzmiała: „Wyobrażam sobie każdy scenariusz oprócz jednego- Platformy bez PiS-u”. Zaskakujące jak poparcie dla partii Donalda Tuska budowane jest na ciągłej agresji wobec partii Braci Kaczyńskich. Ostatnimi czasy ukazała się książka „Przemysł Pogardy” Sławomira Kmicika, wydana przez wydawnictwo Prohibita. (miałem zresztą przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z autorem organizowanym przez KGP w Bełchatowie). Książka opisuje cały zakrojony na szeroką skalę aparat nienawiści skierowany w osobę śp. Lecha Kaczyńskiego. Jest ona zapisem obelg, oszczerstw i odzierania z godności prezydenta RP za jego kadencji, jak również po jego tragicznej śmierci. Nie ulega wątpliwości że „Przemysł Pogardy” stanowił wyrachowaną polityczną zagrywkę mającą jedno motto: „Chroń nas Donaldzie przed Kaczorami!”. Jak inaczej wytłumaczyć tak długo utrzymujące się, tak wysokie poparcie dla partii, uważanej wg badań Pentora za partię „cieszącą się” najmniejszym zaufaniem?

W świecie Orwella dzień w dzień odbywały się pokazy „Dwóch minut nienawiści”.  Na ministerialnych teleekranach wyświetlano sugestywny obraz Emmanuela Goldsteina-przywódcy Eurazji, wroga Oceanii, na tle zgliszczy budynków czy maszerujących armii, pozwalając obywatelom wyrażać swój gniew, nienawiść, lżyć Goldsteinowi i lżyć wrogom, jednocześnie widząc w Partii Oceanii oswobodzenie i ratunek przed Eurazjatycką plagą. Toż samo dzieje się dziś na naszych oczach- polskie „Dwie minuty nienawiści” codziennie o 19:00 na TVN, Zachodnie „Dwie minuty nienawiści” w obrazie Bliskiego Wschodu, rosyjskie „Dwie minuty nienawiści” , zwane Świętem Jedności Narodowej. Zawsze ten sam wydźwięk, ten sam charakter, te same slogany, to samo zagrożenie, tylko wróg inny. A człowiek dalej małpa…